poniedziałek, 13 lutego 2012

Nie rzucajmy mięsem w mięso

Wiecie, co jest jedną z najpiękniejszych rzeczy z bycia rodzicem? Dla mnie jest to słuchanie mojego dziecka: sposób, w jaki wymawia słowa. Moja córka zna już mnóstwo słów: rozpoznaje około setki (skromnie licząc), a używa kilkudziesięciu. Niektóre  wymawia bardzo poprawnie, stosując oczywiście wszystkie te słodkie dziecięce zmiękczenia (przypominam, że nie ma jeszcze dwóch lat), a niektóre przeinacza w absolutnie wspaniały sposób. I te przeinaczenia są jak promyki słońca rozświetlające moje dni:) Mam nadzieję, że nigdy, ale to nigdy nie zapomnę, jak mówiła „halapka” na herbatę. Mogę mieć totalną sklerozę, zapomnieć własnego imienia, ale jeśli zapomnę kiedyś, w jaki sposób mówiła tych kilka rzeczy, to dopiero wtedy poczuję się skrzywdzona przez los (i to nie wiedząc o tym…). Albo jak mówi „mlyko” na mleko. Albo „kolomyna” na lokomotywa. Jest też „miso”, którym określa mięso.

Uwielbia mięso i to w każdej postaci. Przypomina mi tym mnie samą :) Moja Mama często mi przypomina, jak wykradałam kiełbasę z lodówki będąc dzieckiem. Moja córka jeszcze na szczęście nie sięga do uchwytu drzwi lodówki, poza tym nie miewam w lodówce kiełbasy, za to potrafi długo stać przed lodówką i powtarzać w kółko „Miso. Miso. Miso. Miso”, jeśli na obiad było mięso, albo jej Babcia przyniosła takie specjalne kabanosy drobiowe. Nie wiem, skąd, może ma węch rekina, ale wie, kiedy w lodówce mamy mięso. 

Niezbyt wiele mam czasu na, jak to się nazywa „surfowanie” po internecie (nie liczę przeszukiwania odpowiednich badań naukowych), ale staram się przynajmniej raz dziennie zerknąć na wiadomości – gdyż jakoś tak się stało, że telewizji w ogóle nie oglądam. Do tego czasami nawet czytam komentarze pod wiadomościami – i jakoś tak się dzieje, że bardzo często widzę, jak ktoś wypowiada się przeciwko spożywaniu mięsa, promując, moim zdaniem zbyt agresywnie, wegetarianizm.

Postanowiłam również wypowiedzieć się w tej kwestii :) 

 Ci z Was, którzy już trochę czytali moich wpisów bądź przeczytali kurs (dostępny tutaj), nie będą zaskoczeni tym, iż stwierdzę, że sedno rzeczy leży w umiarze :) Tak to już bywa z większością rzeczy na tym świecie.


Na początek może zacznę od argumentów na nie:
  1.  Owszem, stwierdzono wyraźny związek pomiędzy spożywaniem czerwonego mięsa, a zachorowaniem na raka jelita grubego. Są silne przesłanki świadczące za tym, iż duże spożycie czerwonego mięsa przyczynia się również do powstania innych rodzajów raka. Prawdopodobnie odpowiedzialny za to jest hem, odpowiadający za czerwony kolor tego mięsa (więcej o tym na mojej stronie, w artykule na temat chlorofilu, polecam, jest tutaj
    2. Mięso produkowane na skalę przemysłową jest ubogie w wartości odżywcze, charakteryzuje się dużą dysproporcja kwasów omega-3 i omega-6 na niekorzyść tych pierwszych. Jak wiemy, ta dysproporcja sprzyja powstawaniu raka (więcej o tym we wpisie o kwasach omega). Dieta zwierząt hodowanych na skale przemysłową składa się między innymi z białka z proszku uzyskiwanego z padłych zwierząt i odpadów poubojowych, hormonów wzrostu, antybiotyków, kurczaki często dostają do tego arszenik, aby zabijać pasożyty żyjące w ich wnętrznościach. Jak wiele z tych rzeczy zostaje w ich mięsie i my z kolei to spożywamy, trudno powiedzieć. Jest to jednak mało apetyczna mieszanka, prawda? Podam tylko dwa skutki takiej diety zwierząt: choroba wściekłych krów jest spowodowana tym, że zwierzętom roślinożernym podaje się białko zwierzęce. A antybiotyki dodawane do ich paszy odpowiadają za rozwijanie się odpornych na nie szczepów bakterii, powstały już np. bakterię odporne na wankomycynę – a jest ona uważana za lekarstwo tzw. „ostatniej szansy”.

To są zaledwie dwa argumenty na nie, za to bardzo silne, powiedziałabym, że nie do zbicia. Zanim przejdę do argumentów na tak, przedstawię rozwiązanie tych problemów:
Ad. 1 Tygodniowo nie jedzmy więcej niż 200 gram czerwonego mięsa
Ad. 2 Kupujmy wyłącznie mięso pochodzące z hodowli ekologicznej. Mięsu i wędlinom z supermarketów mówmy „Nie”! :)

Teraz, czy mięso w ogóle ma coś pozytywnego? Oczywiście. Aczkolwiek poniższe punkty mają sens wyłącznie w przypadku mięsa pochodzącego właśnie z hodowli organicznych. 

   1.  Mięso jest źródłem wysokowartościowego białka – a ono jest takim naszym paliwem do życia.
   2. Poza tym dostarcza nam: żelazo, cynk (najwięcej wołowina i cielęcina) oraz witamin: B1, B2, B12 oraz PP (najwięcej zawiera jej mięso z kurczaka). 

    3. Podroby dostarczają nam selenu, który ma działanie antyrakowe – stymuluje komórki układu odpornościowego, w tym komórki NK. Ponadto zwiększa skuteczność antyutleniaczy.

Może dlatego większość dzieci tak uwielbia mięso – gdyż to właśnie dzieci (oraz kobiety w ciąży i miesiączkujące)  są najbardziej narażone na niedobory żelaza.
Reasumując – idealnym rozwiązaniem jest jedzenie mięsa dwa, góra trzy razy w tygodniu, na zmianę wołowego i drobiowego, oczywiście pochodzącego z hodowli ekologicznych. jedzenie wieprzowiny odradzam w ogóle: nie bez powodu w islamie i judaizmie nie wolno jeść wieprzowiny, a chrześcijanie tylko dlatego mogą jeść wieprzowinę, gdyż święty Paweł szerząc chrześcijaństwo głosił, iż „nowi” członkowie zboru nie muszą przestrzegać prawa mojżeszowego. Zapewniam Was, że Jezus nie miał w ustach wieprzowiny. A Pan Bóg nie zabrania nam czegoś dlatego, aby się nad nami znęcać, tylko dla naszego własnego dobra. 


Przy okazji dodam, że producenci mięsa i wędlin, takich przemysłowych doskonale żerują na naszej niewiedzy: wędliny i kiełbasy drobiowe składają się w większości z mięsa wieprzowego z dodatkiem drobiu albo tzw. MOMu, czyli mięsa oddzielonego mechanicznie – są to zmielone pozostałości po porcjowaniu kurczaka – kości, ścięgna, pazurki i takie tam. Paróweczki cielęce na ogół zawierają „aż” 7% cielęciny – reszta to oczywiście wieprzowina – najtańsze mięso. O konserwantach dodawanych do takich wędlin czy parówek już nawet nie wspominam, ale są na przykład takie urocze polifosforany, które blokują wchłanianie wapnia w organizmie. Bardzo wskazane zwłaszcza dla dzieci… (to było stwierdzenie ironiczne, gwoli ścisłości :) )

Kupując kilka razy mniej mięsa niż to robimy, będziemy mogli kupować mięso organiczne – bilans wyjdzie mniej więcej na zero.

2 komentarze:

  1. Dziękuję, że zwróciła Pani uwagę na to, że drobiowe wyroby nie zawsze są drobiowe: dziś kupując parówki drobiowe zapytałam, czy są wyłącznie z drobiu - ekspedientka mi powiedziała, że nie, że mają dodatek wieprzowiny, ale niewielki. Na moje pytanie, dlaczego mnie o tym nie poinformowała, kiedy pytałam o parówki drobiowe, odpowiedziała, że powinnam wcześniej powiedzieć, że chce takie bez wieprzowiny...!!! Potem zapytałam, czy mają dodatek MOMu. Myślałam, że w ogóle nie będzie wiedziała, o co pytam (dla mnie to zupełnie nowe pojęcie), a ona, bardzo już zła: "tak". Odłożyła zważone już parówki i zwróciła się do następnego klienta. Dodam, że to był pawilon, w którym miały być wiejskie wędliny, ale najwidoczniej wiejskie nie znaczy ekologiczne :)

    OdpowiedzUsuń
  2. dobrze że chociaż ekspedientka udzieliła takiej informacji. Bo gdyby odpowiedziała że wszystko jest OK to co? Może jestem zbyt podejrzliwy, ale coś mi wewnętrznie mówi, że nie można ufać słowu mówionemu, ale i pisanemu.
    Rada jak rozpoznawać naprawdę zdrowe pożywienie byłaby warta wszystkich pieniędzy.
    Mam rodzinę na wsi i często zamawiam tamtejsze produkty; z 99,9% pewnością więc wiem co wtedy dostaje, ale czy pożywienie te nie jest już właśnie "wewnętrznie/genetycznie" niewłaściwe to nie wiem.

    OdpowiedzUsuń