środa, 11 stycznia 2012

Serce pod pachą

Ten wpis – jak zdaje się większość – również powstał pod wpływem największej inspiratorki mojego życia (patrz: córka). Tym razem również nie będzie o kuchni, a bardziej o psychice, ale antyrakowo będzie z pewnością.

Od jakiegoś już czasu myślę o tym, aby stworzyć „kanon lektur przeciwnowotworowych”. Książek, które zawierają w sobie coś, co może pomóc w walce z rakiem: a to przykład właściwej postawy wobec choroby (a właściwie to wobec życia…), a to coś pomagającego złapać dystans, a to coś na dobry humor, ale bez głupiego chichotu, po prostu coś, co zawiera w sobie jakiś antynowotworowy element. I chyba zrobię taki kącik na mojej stronie (www.jemnazdrowie.pl). Mam już kilka pozycji, które koniecznie chcę tam wpisać, mam nadzieję, że za kilka dni pomysł będzie w realizacji :) A dziś chciałabym podać przykład filmu „antynowotworowego”, do którego – może trochę pokrętną drogą, ale dla mnie jednym prostym skojarzeniem doprowadziła mnie zabawa mojej córki.
A mianowicie: moje genialne dziecko (to nie ironia, to fakt…), moje genialne dziecko bardzo lubi bawić się w „coś jest, czegoś nie ma”. Bierze cokolwiek do ręki, dla przykładu misia, chowa go pod pachą i mówi „nie ma miś”. Po czym wyciąga go i woła triumfalnie „jest miś!” (ewentualnie, odmieniając przez przypadki:  „nie ma misia” i „jest misia”). Zasadniczo, co pod pachą, tego nie ma i to niezależnie od rozmiaru danego przedmiotu. W ogóle jak chce pokazać, że czegoś nie ma, na przykład na obrazku, to też chowa rękę pod pachę i mówi, że tego nie ma (tak, tak, ma rok i siedem miesięcy, pisałam przecież, że jest genialna… :))
Wracając do tematu: wczoraj wyciągnęła mi z pudełka z biżuterią bursztynowe serduszko i zaczęła się bawić: „nie ma serce!” zawołała z szeroko otwartymi oczyma, które mają pokazywać zdziwienie. Kiedy przytaknęłam, że owszem, w istocie, to zaskakujące, ale nie ma serca i co się z nim w takim razie stało, wyciągnęła je spod pachy i zawołała „jest serce!”. A mi trochę łzy w oczach stanęły, w głowie zaszumiało od nadmiaru sentencji związanych z sercem i w ogóle wstrząsnęła mną metaforyczna wymowa tej chwili.

Tam skarb twój, gdzie serce twoje, prawda?
Pomyślałam, że moje serce i mój skarb, i wszystko, co najważniejsze jest właśnie przede mną i się bawi, druga część jest, o ironio, w szpitalu i ma robioną tomografię i jest już też część trzecia, którą „noszę pod sercem”, jak to się mówi. Pomyślałam, jaka jestem szczęśliwa, mimo wielu różnych kłopotów, z nowotworem męża na czele. A przecież były chwile, gdy tak upadaliśmy na duchu, gdy wszystko wydawało się takie beznadziejne, a każdy wysiłek bezcelowy. Zresztą, praktycznie co rano, kiedy się budzę i przypominam sobie, co takiego z moim życiu się dzieje, zastanawiam się, jak się dzisiejszy dzień potoczy (rak jest taką realną groźbą, o której nie można zapomnieć i raczej nie należy zapominać, niezależnie od tego, jak dobre skutki przynosi leczenie), czy może uda się rozwiązać choć część problemów, czy raczej pojawią się nowe, muszę zadecydować: jest serce czy nie ma serce. Czy je schowam pod pachą, czy wyciągnę z uśmiechem na otwartej dłoni. 

 
Serce to dla mnie symbol nie tylko uczuć, z miłością na czele, ale i odwagi. Kiedy słyszę, że ktoś ma wielkie serce, od razu widzę silnego, dobrego i odważnego człowieka. Bo samo dobro, bez siły i bez odwagi, niewiele zdziała zdziała i, moim zdaniem, niewiele może. Prawdziwa miłość musi być odważna. A serce pod pachą to pozwalanie lękom na to, aby prowadziły nas przez życie, bierne godzenie się ze złym losem i hodowanie w sobie negatywnych uczuć. Nowotwory to kochają. Precz z sercem pod pachą!

 
Jak jest z Tobą? Jest serce, czy nie ma serce? 

 
W jednym z najlepszych filmów, które powstały na świecie, padają słowa, które dobrze to oddają i które często sobie powtarzam: „Get busy living or get busy dying”. To jest prosty i podstawowy wybór życiowy, czy będziemy zajęci życiem, czy będziemy zajęci umieraniem.

 
Film to „Skazani na Shawshank”. Jak słyszę w głowie te słowa wypowiadane przez Andy’ego (główna postać filmu, grana przez Tima Robbinsa), który żegna się w ten sposób ze swoim przyjacielem, słyszę w tym głosie to wszystko, przez co ten człowiek przeszedł (to naprawdę świetna kreacja tego aktora), a co trudno sobie nawet wyobrazić i chyba nawet piekło w porównaniu z tym to miejsce relaksu, to zawsze twardnieje we mnie na kamień postanowienie, aby nigdy, nigdy nie zajmować się umieraniem i zawsze, zawsze zajmować się życiem. 

 
Polecam ten film, jako bardzo antynowotworowy i bardzo, jakby to określić… szerzący życie :) Nie jest to film łatwy, wręcz przeciwnie. Nie będę opisywać, o czym jest, albo co autor miał na myśli. Sami zobaczycie. Nie wiem, ile razy go oglądałam. Wzbudza we mnie za każdym razem jakieś inne, nowe odczucia. Inaczej go odbierałam za pierwszym razem, inaczej po diagnozie, inaczej po cofnięciu się choroby i inaczej po wznowieniu.
Zamieszczam link do opisywanej przeze mnie sceny, niestety, pomimo usilnych poszukiwań, nie udało mi się znaleźć polskiego tłumaczenia, przykro mi. Ten fragment jest tutaj.


Zachęcam do obejrzenia i oglądania tego filmu. I do postawienia sobie pytania: chcę mieć serce pod pachą czy serce na dłoni?

 
Get busy living or get busy dying?

2 komentarze:

  1. Bo życie trzeba przeżyć, nie dożyć. Zgadzam się z tym co napisałaś Aleksandro. A film , który wybrałaś jest tego doskonałym przykładem. Znalazłam Cię przez przypadek, zostanę na dłużej, bo to co piszesz ma sens. Pozwoliłam sobie udostępnić Twój blog na "Facebook". Wejdę jako Anonim, bo nie jestem użytkownikiem żadnego z profili, które niżej wymieniłaś A film w polskiej wersji, znajdziesz TU: http://filmymegavideo.pl/dramat/37445-Skazani-na-Shawshank-The-Shawshank-Redemption-1994-lektor-pl-online.html

    OdpowiedzUsuń
  2. Potrójne dziękuję: za miłe słowa, za udostępnienie i za linka, tym bardziej, że mój film mi się gdzieś zapodział...

    OdpowiedzUsuń