Tak mi się przypomniał stary slogan… Byłam dziś na bazarku na zakupach, a przy „moim” stoisku z warzywami była wyjątkowo długa kolejka. Trudno, stoimy. I obserwujemy zachowania konsumenckie (my, czyli moja córka w wózku i ja). Kupujący zasadniczo dzielą się na trzy grupy: jedna to ludzie, którzy nic nie dotykają, nic nie wybierają, wszystko za nich musi robić sprzedawca. Na prośbę, aby może sami sobie wrzucili do reklamówki te 4 jabłka, które chcą kupić, reagują mniej lub bardziej umiejętnie skrywanym przerażeniem. Druga grupa, to tacy, którzy z kolei wszystko muszą wybrać sami, dotknąć, popodrzucać, obwąchać, a często i ugryźć. A przy produktach, które sprzedawca siłą rzeczy sam wybiera i tak wtrącają swoje trzy grosze: nie, ten ogórek kiszony za mały, proszę wrzucić ten obok, nie ten bardziej obok. I tak dalej. No i jest oczywiście trzecia grupa, czyli ci rozsądni (do której ja, nie chwaląc się, należę). Co lepiej wybrać samemu, wybierają sami (przy okazji oszczędzając czas swój, sprzedawcy i pozostałych kolejkowiczów), bez problemu zdając się na sprzedawcę przy zakupie, powiedzmy, trzech kilogramów ziemniaków. W dniu dzisiejszym moje zdegustowane zainteresowanie wzbudziła grupa druga.
A mianowicie. Nie będąc fanatyczką higieny i nie mając obsesji czystości, poczułam w sobie nagłą zmianę poglądów. Owoce i warzywa zawsze przed spożyciem myję dokładnie, nie w obawie przed zarazkami, ale aby nie zjadać pestycydów, które są dodatkiem niepożądanym kulinarnie i karmią nowotwory. Tak zwane rzeczy z ogródka przecieram o rękaw i tyle (przy bezpośredniej konsumpcji).
Kilka osób przede mną stał pan, należący do grupy drugiej (zresztą ciekawostka, z reguły do tej grupy należą kobiety). Stał w kolejce i chyba nudził się jak mops, gdyż brał do ręki wszystko, co mijał po drodze (z warzyw i owoców oczywiście). Pomacał sobie pomidory (których nie kupował). Powąchał selery naciowe. Pomarańcze bardzo dokładnie ponaciskał w każdej strony. I tak dalej. Do tej pory protestu to we mnie nie wzbudziło, gdyż – sądząc innych własną miarą – uważam, że ludzie mają ręce czyste (zdaje się, że naiwna ze mnie duszyczka). Pogoda sprzyja jednakowoż przeziębieniom i biednego pana też dopadło. Kichnął nagle z rozmachem, elegancko zakrywając usta dłońmi. Potem tymi dłońmi obtarł usta i nos, wytarł dłonie o kurtkę i dalej obmacywał produkty. Dobiło mnie jedno – kiedy wsadził rękę w natkę pietruszki, poczochrał chyba każdy ze stojących we wiadrze pęczków i wybrał sobie jeden. Dobiło mnie to, gdyż sama miałam zamiar kupić pęczek pietruszki i jak, o ja biedna, mam ją umyć, aby pozbyć się płynów organicznych tego pana, w których aktualnie roi się od zarazków? Nigdy nie próbowałam myć pietruszki gorącą wodą z mydłem (jak to robię w warzywami i owocami i co jest jedynym sposobem, aby zmyć z nich pestycydy), zresztą, ponieważ w opłukiwanie pod zimną, bieżącą wodą nie wierzę, nigdy natki pietruszki nie myłam, ale nie sądzę, aby jej traktowanie gorącą wodą wyszło na dobre. Zasadniczo, te zarazki powinny się ugotować razem z pietruszką… Ale cóż. Pietruszki nie kupiłam. I chyba już zawsze od dziś pietruszka będzie mnie straszyć.
Świat byłby takim pięknym, przyjaznym miejscem, gdyby ludzie na nim byli dobrze wychowani.
I tak kichający pan pozbawił mnie na trwałe złudzeń, a na dziś apigeniny – jest ona zawarta w pietruszce. Jest to bardzo silny środek przeciwzapalny, sprzyja apoptozie (obumieraniu) komórek raka i blokuje angiogenezę (czyli uniemożliwia guzom przyłączanie sobie nowych naczyń krwionośnych) – do tego wykorzystuje taki sam mechanizm jak Gleevec (lekarstwo stosowane w kilku rodzajach raka). Innymi słowy, pietruszka atakuje raka z każdej strony. Gdzie się on nie obróci, napotyka pietruszkę i ma klops.
Cóż, kupię ją jutro.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz