poniedziałek, 19 września 2011

Chleb nasz powszedni, czyli o niekonsekwencji słów kilka


Zarówno na mojej stronie, jak i wszędzie, gdzie mam tylko okazję ,głoszę pochwałę ciemnego, pełnoziarnistego pieczywa, a potępiam dmuchane bułki i im podobne wypieki o konsystencji waty. W ramach kompromisu polecam zwykły nasz chleb, bez niepotrzebnych dodatków, które na ogół odżywiają wyłącznie nasze potencjalne bądź istniejące nowotwory. Tylko! Skąd wziąć takie cudo?
                Przypomina mi się, jak moja Matka zawsze chwaliła „nasz polski chleb”, że lepszego nie ma na całym świecie. Aż do takich stwierdzeń bym się nie posunęła, ale wiem, że jeszcze 20, a nawet 10 lat temu wszyscy nasi krajanie na obczyźnie prosili, aby im przywozić w ramach prezentu nasz chleb, bo u nich takiego nie ma. I była to prawda. Byłam świadkiem znikania tego wspaniałego produktu i zastępowania go wszędzie współcześnie obecną podróbką. Kiedyś był tylko i wyłącznie zwyczajny chleb, który mógł stać kilka dni i niewiele tracił na świeżości. A czerstwy też był pyszny. Moja Babcia specjalnie zawsze trzymała połówkę chleba co najmniej tydzień, specjalnie na grzanki, które w niedzielę dostawałyśmy z siostrą na śniadanie, takie z masłem i cukrem, ze wspaniałego, starego opiekacza. Poza tym sama jadła czerstwy, bo zdrowszy, mówiła. Ech, te grzanki do dziś wydają mi się najwspanialszą „słodyczą” na świecie, bo na co dzień słodkości nie dostawałyśmy.
                Trochę później zaczął pojawiać się chleb z ulepszaczami i trzeba już było wybierać piekarnie, w której można było dostać chleb bez tego szczęścia. Na początku nie było z tym problemu, ale robiło się coraz trudniej. I trudniej. Na koniec trzeba było kupować ten współczesny chleb bez smaku i tylko przy specjalnych okazjach wyjazdu można było kupić po drodze prawdziwy chleb. I kupowało się go zawsze sporo na zapas – bez stresu, bo wiadomo, że mógł stać. Poza tym część się mroziło. Przez kilka lat wracałam z Zaduszek z zapasem takiego chleba, bo piekarnia, która go piekła znajdowała się w miejscu, gdzie odwiedzałam groby, a było to kilkaset kilometrów od mojego miejsca zamieszkania. Okazja smutna, ale ucztę potem miałam wspaniałą. Co najmniej połowę zapasu zjadałam wyłącznie z masłem, aby nacieszyć się smakiem samego chleba… Cóż, tej piekarni już nie ma… I teraz naprawdę nie wiem, czy w ogóle istnieją jeszcze takie piekarnie gdziekolwiek. Teraz, jak człowiek chce kupić taki prawdziwy chleb, to po pierwsze musi płacić bajońskie sumy, a po drugie nazywa się to pieczywo organiczne bądź ekologiczne… Zresztą, co za różnica właściwie, jak się nazywa, ale moja Babcia chyba by w coś takiego nie uwierzyła.
                Ponieważ na takie ekologiczny chleb mnie nie stać, kupuję zwykły, sprawdzając tylko skrupulatnie na opakowaniu, czy nie ma niepotrzebnych dodatków. Chleb powinien mieć w składzie wyłącznie mąkę, wodę, sól, zakwas bądź drożdże. No i oczywiście wszelkie ziarna. Ale i tak, nie smakuje on tak, jak tamten chleb. Czy to jednak kwestia tych drożdży z proszku? W każdym bądź razie jest on zbliżony do tego prawdziwego chleba, a to już coś. I nawet czerstwieje w porządku, a nie pleśnieje (kilka testów na „prawdziwość” chleba: 1. Sprawdzić skład, 2. Po zgnieceniu w palcach chleb się rozprostowuje, a nie robi ciastowatą masą, 3. Z czasem twardnieje, a nie pleśnieje). Dla własnego zdrowia, warto kupować właśnie taki chleb. Sięgajmy też często po pieczywo ciemne i wieloziarniste – jeśli chodzi o nowotwory ( i nie tylko oczywiście) jest znacznie zdrowszy – biała mąką ma bardzo wysoki indeks glikemiczny, co cieszy naszego raka. Nie wyrzekajmy się białego pieczywa całkowicie, jeśli je lubimy, ale niech będzie raczej od święta. Acha, zwracam uwagę, że spora część „ciemnego” pieczywa w naszych sklepach, to zwykłe białe pieczywo (na ogół oczywiście naładowane szkodliwymi dodatkami), tylko „pokolorowane”, na przykład karmelem. Pamiętajcie, producenci oszukują nas jak mogą… Zawsze sprawdzajmy skład tego, co kupujemy.
                Przypomina mi się z tej okazji fragment z „Ani z Zielonego Wzgórza”. Na Zielonym Wzgórzu spodziewano się wizyty pastorostwa, wydarzenie nie lada, więc przygotowano ucztę. Wszystko oczywiści gotowe z wyprzedzeniem. I przed tą wizytą (nie wiem, na ile dni przed) Ania opowiadała Dianie, co jest przygotowane, wymieniła między innymi chleb: świeży i czerstwy, gdyby przypadkiem pastor chorował na żołądek, co ponoć często się zdarza pastorom. Pomyśleć, że dziś chleb traci świeżość kilka godzin po zakupie.
                A co do niekonsekwencji – ilekroć jestem w supermarkecie, a zdarza mi się to jakieś raz, dwa razy w tygodniu, muszę wziąć bułkę, właśnie taką białą bułkę z waty i dać kawałek mojemu dziecku. Inaczej będzie awantura i straszna krzywda. Potem idę z taką oskubaną bułką do kasy… Nie wiem, jak ona je rozpoznaje, nieco ponad roczne dziecko, wyczuwa węchem, czy jak? Pocieszam się i raczej całkiem słusznie, że kawałek skórki z takiej bułki kilka razy w miesiącu jej nie zaszkodzi, ale niekonsekwencja jest. I próbuję sobie przypomnieć, kiedy i gdzie ona miała okazję jeść po raz pierwszy taką bułkę i, że aż tak ją zapamiętała?!?

2 komentarze:

  1. ...niestety drożdże piekarskie też są rakotwórcze,
    badania kliniczne w jednym z innstytutów na świecie to wykazały - jestem piekarzem !
    ale mam w tym względzie otwarte spojrzenie i współpracuję z naukowcami (ale nie polskimi bo niestety lobby drożdżowe w polsce spacyfikowało nasze instytuty )

    piekarz

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję za nową dla mnie informację :) Czy istnieje jakiś nierakotwórczy ich zastępnik? Czy zdarza się, aby chleb nieorganiczny, zwykły chleb sprzedawany w sklepie miał w swoim składzie zwykłe drożdże?
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń