Opowiem Wam prawdziwą historię. Zaczynam od takiego zapewnienia, bo historia brzmi bardzo fantastycznie.
A było to tak: za górami, za lasami i za jednym oceanem, na uniwersytecie Wake Forest w Karolinie Północnej jeden naukowiec zajmował się badaniem – niespodzianka , wcale nie zajmował się rakiem. Badał metabolizm tłuszczów. Do tych badań jednakowoż używał komórek najbardziej złośliwego raka na świecie, szczepu mięsaka pochodzącego od jednej szwajcarskiej myszy. Komórki tego nowotworu są hodowane masowo i używane w badaniach nad rakiem na całym świecie. Umożliwia to ujednolicenie jednej zmiennej w badaniach, a także znacznie przyspiesza wszystko: po wstrzyknięciu myszy tych komórek (nazywają się S180) namnażają się tak szybko, że w ciągu 10 godzin masa guza się podwaja.
Wracając do naszego naukowca (a nazywa się on Zheng Cui). Wszystkie „jego” myszy miały wstrzykniętą taką samą ilość komórek S180, a ilość ta powodowała śmierć myszy w ciągu dwóch tygodni. Tymczasem jedna z myszy, mysz numer 6 - nie zachorowała. Było to, delikatnie mówiąc, bardzo dziwne. Nasz naukowiec zwiększył ilość wstrzykiwanych komórek S180. Nie pomogło, a raczej nie zaszkodziło :) Znowu zwiększył „dawkę”. Zaczął sam osobiście wstrzykiwać myszy komórki S180, podejrzewając, że może jego asystentka robi jakiś błąd. Bez zmian, mysz zdrowa. I znowu biednej „szóstce” zwiększano dawki komórek S180. Na końcu dostała tysiąc razy więcej komórek S180 niż to było w standardowej procedurze – i nadal mysz nie zachorowała! A minęło już 8 (słownie: osiem) miesięcy. Dla myszy to bardzo dużo.
Profesor był wstrząśnięty. Odkrył stworzenie, które ma naturalną odporność na raka! Oczywiście od razu pojawił się problem, jak powtórzyć sukces. Doktor Zheng Cui początkowo rozważał możliwość zapisania DNA „szóstki”, sklonowanie (był rok 1999), ale ostatecznie zdecydował się na zwykłe rozmnożenie :) I zaczął badać wnuki myszy numer 6. Okazało się, że połowa z nich wykazuje taką samą naturalną odporność na raka. Wnuki szóstki były w stanie znieść wstrzyknięcie takiej ilości komórek mięsaka, która odpowiadała 10% masy ich ciała. To tak, jakby człowiekowi wstrzyknięto jakieś 7 kilogramów komórek rakowych!
Ale potem przestało być tak różowo i chmury przysłoniły słońce…
Doktor Zeng Cui musiał wyjechać służbowo na kilka miesięcy. Po powrocie stwierdził, że wszystkie myszy są chore. Każda jedna. Wyobrażacie sobie, jak się poczuł?
Zaczął się zastanawiać, gdzie popełnił błąd i przestał zaglądać do laboratorium. Wiadomo było, że żadna mysz nie przeżyje miesiąca. I gdy w końcu po tych czterech tygodniach poszedł do laboratorium, stwierdził, że faktycznie… myszy są zdrowe!!
Otrząsnął się z tego kolejnego wstrząsu i zaczął zastanawiać, o co tu biega?!?!
Trochę dodatkowych badań wyjaśniło sprawę. Okazuje się, że myszy, tak jak ludzie, mają taki „czasowy spadek odporności”. U ludzi występuję on około 50 roku życia, u myszy w wieku 6 miesięcy. Toteż, kiedy wnuki myszy numer 6 osiągnęły ten wiek, zachorowały. Po dwóch tygodniach (co u człowieka odpowiada jakimś 2 latom) układ odpornościowy myszy zaczął z powrotem reagować, guzy dosłownie malały w oczach i w ciągu 24 godzin (miesiąc, dwa u człowieka) zniknęły.
Uff, nie wiem, jak wy, ale ja zawsze, chociaż znam te dane na pamięć, muszę w tym momencie odpocząć, bo te wstrząsy doktora Cui przeżywam na nowo.
A teraz wyobraźcie sobie pole bitwy, bo tak to wygląda, kiedy komórki odpornościowe , w tym te nasze dumdumy, znaczy rekiny, komórki NK, walczą z komórkami raka.
Podaję link do filmu, gdzie możecie to zobaczyć na własne oczy: jest tutaj Jak również doktora Zheng Cui i supermyszy :) Niestety, film jest po angielsku, ta część pod mikroskopem pokazuje walkę komórek odpornościowych z rakiem. Komórka raka jest wskazana strzałką.
Doktor Zheg Cui sformułował hipotezę, popartą już w pewnym stopniu badaniami, że również u ludzi, jakieś 10 do 15% populacji wykazuje naturalną odporność na raka.
Jest to dość optymistyczne, prawda? I wiele tłumaczy, w tym takie różne cudowne wyleczenia, kiedy rak niby to cofnął się samoistnie. Bzdura, rak się nie cofa sam z siebie, to nie jest miłosierne zwierzątko, został po prostu zniszczony przez NASZ układ odpornościowy. Niestety, nie powinniśmy liczyć na to, że to właśnie my jesteśmy Supermyszą. Napisałam o tym wszystkim z dwóch powodów. Po pierwsze, aby znowu przypomnieć Wam o potędze naszego układu odpornościowego. Jak widać – nie ma dla niego granic ni kordonów. Ale jeśli nie należymy do tych szczęśliwych 10 – 15% z takim naturalnie wszechpotężnym układem odpornościowym, to musimy sami o niego zadbać! A dba się o niego przede wszystkim ruchem, potem ruchem, następnie ruchem, a w dalszej kolejności odpowiednią dietą (oczywiście polecam w tej kwestii mój kurs… :)) oraz odpowiednim psychicznym nastawieniem do życia.
Powód drugi – niech żywi nie tracą nadziei. Bo czy jesteśmy taką Supermyszą czy nie… jeśli zachorujemy bądź zachorowaliśmy na raka około 50 roku życia, to pamiętajmy, że za kilka lat nasz system odpornościowy będzie silniejszy i będzie lepiej walczył z rakiem. I oczywiście zróbmy wszystko, aby go wspomóc.
Zajrzałam i już zostanę. B. ciekawy blog, zwłaszcza dla osób chorujących na raka, jak ja. Pozdrawiam i życzę dużo zdrowia, zwłaszcza dla męża.
OdpowiedzUsuńDziękuję za życzenia, każde dobre słowo to dla nas więcej siły i - zdrowia. My również życzymy Pani dużo zdrowia i dużo sił do walki z chorobą
UsuńInteresujący artykuł w bardzo przystępnej formie, fajnie poczytać coś takiego po przebrnięciu przez setki stron chemii organicznej, analitycznej i fizycznej oraz innych których nie chce mi się przytaczać...
OdpowiedzUsuńNie słyszałem jeszcze o badaniach doktora Zheng Cui, ale po wstukaniu "go" w google już pierwszy wynik informuje o badaniach z 2006 roku, w których wskazywał na możliwość przeszczepienia odporności od zdrowych osobników na chore, co powodowało zdrowienie lub zyskanie czasowej odporności, dziś już późno ale w weekend na pewno poszukam oryginalnych badań.
Pozdrawiam serdecznie i czekam na kolejne równie interesujące artykuły :)
Dziękuję i pozdrawiam :) Mam nadzieję, że spełnię oczekiwania :)
Usuń