niedziela, 22 kwietnia 2012

Jeśli uśmiechniesz się do wody, ona uśmiechnie się do Ciebie

Parafrazując znane przysłowie. Dziś będzie bardzo nienaukowo, uprzedzam. Podwojone obowiązki macierzyńskie dają mi się we znaki i wybiły mnie z „naukowego rytmu” (z tego też powodu nic nowego tu nie było już od jakiegoś czasu). Dlatego dziś będzie lekko oraz  – mam nadzieję, miło i przyjemnie.
Zastanawiam się, od której strony zacząć… niech będzie, od rodzinnej. Bo jedna członkinii (skoro jest członek rodziny, to może być i członkinii, prawda?) mojej rodziny opowiedziała mi historię o jednej swojej znajomej. Przy okazji, Ola, dziękuję :)
Ta znajoma opowiedziała jej, że robiono badania nad wodą, w których okazało się, że kiedy do wody mówi się miło i wysyła do niej pozytywne myśli i uczucia, to jej cząsteczki czy molekuły, nie pamiętam, układają się ładnie. Nie wiem, co to oznacza, sprzedaję, jak kupiłam. No i ponoć taka ładna woda jest lepsza. Co o tym myślicie?
Od razu Wam powiem, że nie wiem nic o tych badaniach i nawet ich nie szukałam. Nie wydaje mi się istotne sprawdzenie tego, pomijając już to, że długo można się spierać o to, co się uważa za ładne. Na ogół oznacza to symetryczne, ale, powtarzam, nie chce mi się – mówiąc wprost, sprawdzać tego.
Zapytacie więc, po co w ogóle o tym piszę? Zanim odpowiem na to pytanie, napiszę o jeszcze jednej rzeczy. Znacie taki program „Pogromcy mitów”? Jest na Discovery. W programie tym są sprawdzane różne mity, np., czy to prawda, że słonie boją się myszy. Ciekawym podaję link do fragmentu odpowiedniego odcinka (przepraszam, po angielsku :( )


W jednym z programów sprawdzali, jak roślina reaguje na to, co się do niej myśli. Podłączono ją do odpowiedniego sprzętu, ktoś stał obok i wyobrażał sobie, że robi jej krzywdę. Okazało się, że roślina reagowała! Niestety, nie mogłam znaleźć tego odcinka, ale znalazłam podobny temat, w którym sprawdzano, czy to prawda, że kiedy do rośliny się mówi, albo puszcza jej muzykę, to lepiej rośnie. Ponownie okazało się, że to prawda. Najlepiej rosły rośliny, którym puszczano muzykę, potem te, do których mówiono (aczkolwiek okazało się, że nie miało znaczenia, czy są to słowa miłe, czy wręcz przeciwnie). Może wpływ na to miał fakt, że to było roślinom puszczane z taśmy? ;) Link to tego odcinka jest tutaj – przepraszam, znowu po angielsku, nie mogę znaleźć odpowiednich odcinków z polskim tłumaczeniem.
Opowiem o jeszcze jednym fakcie. W naszym domu rośliny rosną po prostu pięknie. I bynajmniej nie dzięki troskliwej pielęgnacji. Podlewam je, kiedy mi się przypomni, myję przy okazji, kiedy myję okna i zupełnie nic nie wiem na temat, która roślina lubi słońce, która cień i której nie należy polewać liści. Zdarza mi się wylać resztki herbaty do doniczki. A one pięknie rosną i pięknie kwitną. A ja je tylko i po prostu lubię. Nie gadam do nich dużo, rzucę jakieś słówko rzadko, przy okazji. Najwidoczniej odpowiadają sympatią na sympatię :)
Oczywiście piszę o tym tak pół serio. Ale chociaż nie zajmuję się tym, nie analizuję problemu, to mówiąc szczerze, tak w głębi serca wierzę w to, że nasze pozytywne podejście do czegoś daje pozytywne efekty. Nawet jeśli jest to rzecz. Dlatego wierzę również w to, że dobrze jest myśleć o wodzie dobrze :)
Zbliżamy się do konkluzji. Jak często piszę, nie lubię raka. Tego, który dotknął moją rodzinę – bardzo. Gdybym potrafiła nienawidzić, to na pewno bym go nienawidziła. Moje odczucia względem niego są jednoznaczne: zniszczyć, wdeptać w ziemię. To jest mój wróg. Mój mąż natomiast ma do niego nieco inne podejście. Bardziej pozytywne. Owszem, to jest jego wróg, ale jednocześnie część niego. On go, jako swojego wroga, szanuje. Chce wygrać, ale nie wkłada w tę walkę negatywnych emocji.
Trudno mi tak naprawdę zrozumieć to podejście. I jakoś tak niezgrabnie je opisuję. Wiadomo – jak się czegoś nie rozumie, to trudno o tym pisać. Ale zdaje się, że to jest to właściwe podejście. U niego się sprawdza.
Kiedy chodziliśmy do szpitala na wlewy, dużo czasu spędzaliśmy czekając. Czeka się na wszystko, najpierw na pobranie krwi, potem do rejestracji, potem do lekarza, potem na wlew, potem się czeka na koniec chemii, potem na wypis. Czekaliśmy, tak jak każdy inny pacjent. Widok tej „poczekalni” na onkologii jest bardzo przygnębiający. Smutni, schorowani ludzie, powłóczący nogami (z powodu neuropatii spowodowanej przez chemię). Ludzie w nerwach, nie wiedzący, czy otrzymają chemię, czy wyniki krwi na to nie pozwolą. Ludzie wpatrujący się z nadzieją w każdego przechodzącego lekarza, a lekarze przechodzą szybko, unikając wzroku pacjentów. I przede wszystkim – ludzie cierpiący. Nie tylko z powodu silnego fizycznego bólu… A my wspominamy ten czas dobrze. Wspominamy, jak zawsze ubierałam się w najbardziej jaskrawy kolor jaki mam w szafie, aby było kolorowo. Jak w stołówce zawsze siadaliśmy przy stoliku, na którym stały żółte kwiatki (bo żółty jest optymistyczny). Jak siedzieliśmy obok siebie zdenerwowani, że znowu jesteśmy na końcu. Jak rozmawialiśmy, docinając sobie i – jakby to powiedzieć, komentując rzeczywistość. Jak on potrafił wywołać uśmiech na twarzy każdego, z kim rozmawiał (już tak ma, ja jestem zbyt nieśmiała). Zawsze powtarzamy, że to był bardzo romantyczny okres w naszym życiu :) Byliśmy tam bardzo dla siebie. I dla innych.  Oczywiście, że to było straszne przejście. Ale z nim wygraliśmy. Wygraliśmy z tym miejscem. 


Nie jest to bardzo odkrywcze – stwierdzenie, że pozytywne myślenie daje dobre efekty. Tylko chyba dobrze jest czasami przemyśleć takie podstawowe kwestie od nowa :)
Ja zaczęłam myśleć dobrze o swojej wodzie :) Co prawda tylko o tej przefiltrowanej, tej z kranu nie lubię. Z drugiej strony, choć nie używam jej do celów spożywczych, to jednak jej używam, może więc ją też warto polubić? Popracuję nad tym :)

Polecam pozytywne myślenie!