środa, 23 listopada 2011

Chłopi, myjcie swoje jaja!

Po jednym chwytliwym sloganie przypomniał mi się następny. Co ja bym dała, żeby móc go znowu zobaczyć na straganach! Niestety, slogan pochodził z czasów, gdy co rano chłopi z okolicznych wsi przywozili jajka, które dopiero co zostały zgarnięte spod kur. "Dopiero co" mogło zresztą oznaczać "kilka dni temu". Jaki to jajko miało smak! A tamte kury nawet nie wiedziały w jak uprzywilejowanych warunkach żyją. Dzisiaj nazywa się to chów ekologiczny, albo wolnowybiegowy i doprawdy niewiele kur ma szczęście żyć w tak ekskluzywnych warunkach: mogą chodzić, swobodnie dziobać, mogą podfruwać ze spłoszonym gdakaniem, gdy się czegoś przestraszą. Mogą wydziobać sobie robaczka z ziemi, jeśli się jakiś trafi. Umierają najczęściej od jednego ciosu siekierą i idą na rosół (jak wiadomo rosół jest najlepszy ze starej kury). 

Tak naprawdę to problem jest dość poważny i nie ma co sobie z niego robić jaj. A ma on kilka aspektów. Po pierwsze: zdrowotny. Jajko, prawdziwe jajko pochodzące od tych szczęśliwych kur, które mają normalne życie i chodzą sobie swobodnie i dziobią co chcą (czyli chów ekologiczny) to, pozwolę sobie użyć egzaltowanego stwierdzenia – esencja życia. Dostarcza nam tak dużo korzystnych substancji, między innymi kwasy omega-3 i omega-6 w idealnej równowadze i inne korzystne składniki. Jajko pochodzące w hodowli klatkowej, inaczej bateryjnej… szkoda słów. Dla przykładu: stosunek kwasów omega-3 do omega-6 wynosi w nich od 1:15 do 1:40. Istnieje ponadto wiele hipotez, iż hormony stresu, które kury hodowane w taki sposób mają w olbrzymich ilościach również w jakiś sposób przechodzą na jajko i mają niekorzystny wpływa na nasze zdrowie. Ale niepotwierdzone hipotezy nie są konieczne, aby móc z całą pewnością stwierdzić, że jajka z takich hodowli mają niekorzystny wpływ na nasze zdrowie: do tego wystarczy sama dysproporcja kwasów omega-3 i omega-6 (o tych kwasach będzie w następnym wpisie, bo to duży temat: w skrócie: nadmiar kwasów omega-6 w diecie sprzyja stanom zapalnym w naszym organizmie, a tym samym powstawaniu nowotworów).
Drugi aspekt sprawy: moralny. Trudno o tym pisać. Chów klatkowy  oznacza, że kury trzymane są w niezmiernie ciasnych klatkach przez całe swoje życie. Często nie mogą się nawet obrócić. Nie mogą rozłożyć skrzydeł. Czasami (mam nadzieję, że tylko czasami, ale oficjalnych danych na ten temat nie posiadam), czasami obcina im się łapy i dzioby, aby ułatwić ich karmienie. Olbrzymie hale, wypełnione od podłogi po sufit klatkami z kurami. Po śmierci, albo tuż przed, kury wyciąga się z klatki i wyrzuca na śmietnik. Widziałam taką halę, nie sposób zapomnieć tego widoku. Możecie rzucić na to okiem klikając tutaj .
To nie jest życie, to jest piekło.

Nie wiem, który aspekt sprawy jest dla Was ważniejszy, ale każdy z osobna wystarczy, aby już nigdy nie kupić jajka oznaczonego symbolem 3. Wyjaśnię, o co chodzi: jajka mają na sobie kod. Pierwsza cyfra tego kodu oznacza sposób chowu kur. Poszczególne numery oznaczają chów
·         0 - ekologiczny
·         1 - wolnowybiegowy
·         2 - ściółkowy
·         3 – klatkowy, inaczej bateryjny
Wiem, że im niższy numer, tym jajko droższe. Ale lepiej jeść tych jajek dwa razy mniej, ale ekologiczne.
Jest też aspekt smakowy. Jajko pochodzące z hodowli ekologicznej, bądź wolnowybiegowej, ma SMAK. Naprawdę. Jajko z hodowli klatkowej smakuje przy nim jak papier. Takie jajko numer 0 bądź 1 to sam w sobie pyszny posiłek. No, prawie posiłek :)
Nadmienię jeszcze, że Unia Europejska w 1999 roku wprowadziła zakaz hodowli bateryjnej. Wiele krajów, w tym Polska, nie dostosowało się do tego zakazu. W Polsce 9 na 10 jaj pochodzi z hodowli klatkowej. Po kontroli Unia ponownie wprowadza zakaz sprzedaży jaj pochodzących z hodowli klatkowej od 1 stycznia 2012, tym razem grożąc sankcjami karnymi za niewprowadzenie go w życie. Zobaczymy, co będzie. Hodowcy na pewno się łatwo nie poddadzą. Lepiej sami pilnujmy, co kupujemy.
Nadmienię punkt drugi: my możemy sobie nie kupować jaj z hodowli bateryjnej, ale miejmy świadomość, że jeśli kupujemy produkt zrobiony między innymi z jaj, to na pewno do produkcji zostały użyte jajka nr 3. Dlatego, choć nie cierpię dyktatury, bardzo mnie cieszy ten oficjalny zakaz sprzedaży takich jaj. Bo prędzej czy później będzie musiał wejść w życie, a mnie przestaną dręczyć wyrzuty sumienia, że przyczyniam się do cierpienia zwierząt.

środa, 16 listopada 2011

Produkt macany należy do macającego

Tak mi się przypomniał stary slogan… Byłam dziś na bazarku na zakupach, a przy „moim” stoisku z warzywami była wyjątkowo długa kolejka. Trudno, stoimy. I obserwujemy zachowania konsumenckie (my, czyli moja córka w wózku i ja). Kupujący zasadniczo dzielą się na trzy grupy: jedna to ludzie, którzy nic nie dotykają, nic nie wybierają, wszystko za nich musi robić sprzedawca. Na prośbę, aby może sami sobie wrzucili do reklamówki te 4 jabłka, które chcą kupić, reagują mniej lub bardziej umiejętnie skrywanym przerażeniem. Druga grupa, to tacy, którzy z kolei wszystko muszą wybrać sami, dotknąć, popodrzucać, obwąchać, a często i ugryźć. A przy produktach, które sprzedawca siłą rzeczy sam wybiera i tak wtrącają swoje trzy grosze: nie, ten ogórek kiszony za mały, proszę wrzucić ten obok, nie ten bardziej obok. I tak dalej. No i jest oczywiście trzecia grupa, czyli ci rozsądni (do której ja, nie chwaląc się, należę). Co lepiej wybrać samemu, wybierają sami (przy okazji oszczędzając czas swój, sprzedawcy i pozostałych kolejkowiczów), bez problemu zdając się na sprzedawcę przy zakupie, powiedzmy, trzech kilogramów ziemniaków. W dniu dzisiejszym moje zdegustowane zainteresowanie wzbudziła grupa druga.
                A mianowicie. Nie będąc fanatyczką higieny i nie mając obsesji czystości, poczułam w sobie nagłą zmianę poglądów. Owoce i warzywa zawsze przed spożyciem myję dokładnie, nie w obawie przed zarazkami, ale aby nie zjadać pestycydów, które są dodatkiem niepożądanym kulinarnie i karmią nowotwory. Tak zwane rzeczy z ogródka przecieram o rękaw i tyle (przy bezpośredniej konsumpcji).  
                Kilka osób przede mną stał pan, należący do grupy drugiej (zresztą ciekawostka, z reguły do tej grupy należą kobiety). Stał w kolejce i chyba nudził się jak mops, gdyż brał do ręki wszystko, co mijał po drodze (z warzyw i owoców oczywiście). Pomacał sobie pomidory (których nie kupował). Powąchał selery naciowe. Pomarańcze bardzo dokładnie ponaciskał w każdej strony. I tak dalej. Do tej pory protestu to we mnie nie wzbudziło, gdyż – sądząc innych własną miarą – uważam, że ludzie mają ręce czyste (zdaje się, że naiwna ze mnie duszyczka). Pogoda sprzyja jednakowoż przeziębieniom i biednego pana też dopadło. Kichnął nagle z rozmachem, elegancko zakrywając usta dłońmi. Potem tymi dłońmi obtarł usta i nos, wytarł dłonie o kurtkę i dalej obmacywał produkty. Dobiło mnie jedno – kiedy wsadził rękę w natkę pietruszki, poczochrał chyba każdy ze stojących we wiadrze pęczków i wybrał sobie jeden. Dobiło mnie to, gdyż sama miałam zamiar kupić pęczek pietruszki i jak, o ja biedna, mam ją umyć, aby pozbyć się płynów organicznych tego pana, w których aktualnie roi się od zarazków? Nigdy nie próbowałam myć pietruszki gorącą wodą z mydłem (jak to robię w warzywami i owocami i co jest jedynym sposobem, aby zmyć z nich pestycydy), zresztą, ponieważ w opłukiwanie pod zimną, bieżącą wodą nie wierzę, nigdy natki pietruszki nie myłam, ale nie sądzę, aby jej traktowanie gorącą wodą wyszło na dobre. Zasadniczo, te zarazki powinny się ugotować razem z pietruszką… Ale cóż. Pietruszki nie kupiłam. I chyba już zawsze od dziś pietruszka będzie mnie straszyć. 
Świat byłby takim pięknym, przyjaznym miejscem, gdyby ludzie na nim byli dobrze wychowani.
I tak kichający pan pozbawił mnie na trwałe złudzeń, a na dziś apigeniny – jest ona zawarta w pietruszce. Jest to bardzo silny środek przeciwzapalny, sprzyja apoptozie (obumieraniu) komórek raka i blokuje angiogenezę (czyli uniemożliwia guzom przyłączanie sobie nowych naczyń krwionośnych) – do tego wykorzystuje taki sam mechanizm jak Gleevec (lekarstwo stosowane w kilku rodzajach raka). Innymi słowy, pietruszka atakuje raka z każdej strony. Gdzie się on nie obróci, napotyka pietruszkę i ma klops.
Cóż, kupię ją jutro. 

poniedziałek, 14 listopada 2011

O źdźble i belce. Tych w oku



Jest taka pora dnia, kiedy większa część (zawsze mnie przy tych słowach korci, aby użyć zwrotu „większa połowa”. Tak trochę po złości i móc potem pochichotać sobie :) ). Tak, kiedy większa część przechodniów to panie pchające wózek z dzieckiem, a przynajmniej mam takie wrażenie. Ludziom pracującym zawodowo trudno to pewnie stwierdzić, chyba, żeby długo i często przez okno patrzyli. No, a w supermarketach o godzinie 10, czy 11 rano to już prawie wyłącznie matki z dziećmi i emeryci. No i oczywiście różne typy i zachowania można zaobserwować.
Dzięki Bogu, czasy, gdy dziecko siedziało na kolanach osoby, która w tym czasie błogo sobie paliła, już minęły. Oczywiście, że zdarzają się takie rzeczy, ale zasadniczo wiadomo, że dzieci należy separować od dymu. I dobrze. Ale ta nagonka na palaczy, która trwa obecnie, a która coraz bardziej w moim odczuciu nabiera cech paranoidalnych, to już znaczna przesada. Czemu o tym piszę:
Wczoraj właśnie o takiej spacerowej porze jadąc z dzieckiem na plac zabaw byłam świadkiem bardzo niemiłej sceny. Kobieta, prawdopodobnie matka, pchała wózek z mniej więcej półtorarocznym dzieckiem, rozmawiając z idącą obok drugą kobietą. Paliła papierosa. Szły pod wiatr, a wiało wczoraj solidnie, dziecko więc dymu nie wąchało. Z przeciwnej strony nadeszła inna pani z dzieckiem, na oko trzyletnim i wygłosiła pierwszej pani oburzone kazanie. Jak to można palić przy dziecku. Jak pani nie wstyd. Własne dziecko narażać na takie rzeczy. Co z pani za wyrodna matka, to już lepiej było tego dziecka nie rodzić, skoro pani o nie wcale nie dba. Sobie szkodzić, proszę bardzo, jak pani taka głupia, ale niewinnemu dziecku, za co, za co, pytam się.
Takich „solidnych naukowo” argumentów uzasadniających jej „grzeczną propozycję”, aby pani z papierosem przy dziecku nie paliła, było więcej. Było to tak niesmaczne, wulgarne, przesycone nienawiścią, że czułam się, jakbym wdepnęła w coś bardzo śmierdzącego, choć oddalało mnie od tego wystąpienia kilka metrów. Aby nie patrzeć na tę panią, panią bez papierosa, popatrzyłam na dziecko  wózku, który prowadziła. Dziecko trzymało w ręku cukierka, w drugiej ręce trzymało kolorową torebkę pełną takich cukierków i żuło systematycznie buzią. I w tym momencie tak bardzo pożałowałam, z całej siły, że na wyposażeniu mojego charakteru nie mam choć odrobiny tupetu. Bo powinnam tej Pani powiedzieć kilka rzeczy. Powinnam ją zapytać, dlaczego i za co, za co, na miłość boską, karze w ten sposób to dziecko (którego była chyba babcią). Dlaczego tak silnie próbuje doprowadzić je do najgroźniejszych chorób współczesnego świata – nowotworu i cukrzycy. Co zrobi, jeśli u tego dziecka rak się rozwinie i - tak doskonale przez nią dokarmiany - zabije dziecko – bo dzieci nowotwór zabija bardzo szybko. Czemu jest tak wyrodną babcią, że zależy jej na tym, aby to dziecko dorobiło się cukrzycy i różnych powiązanych z nią konsekwencji – od ślepoty, poprzez amputacje kończyn, na śmierci kończąc? Czy swojej córki też tak bardzo nienawidzi, że chce narazić ją na to, aby własnoręcznie dzień w dzień, kilka razy na dzień robiła swojemu dziecku zastrzyki?
Powinnam powiedzieć różne rzeczy. Nie zrobiłam tego i teraz mi wstyd. Niekoniecznie powinnam jej odpłacać pięknym za nadobne i odpowiadać równie dramatycznie jak wcześniej ona mówiła, ale kilka faktów powinnam jej podać, bo najwyraźniej albo nie ma o nich pojęcia, albo nie przywiązuje do nich żadnej wagi. Powinnam to zrobić dla dobra tego dziecka. Cóż, nie jestem bez winy, nie będę więc w nikogo rzucać kamieniem. Nawet w osoby z tą belką w oku.
Mówię na swój sposób, tak jak potrafię, przez słowo pisane – ograniczmy spożycie cukru. Zwracajmy baczną uwagę na skład kupowanych przez nas rzeczy, czy nie zawierają cukru bądź jego jeszcze bardziej szkodliwych pochodnych (jak syrop glukozowo-fruktozowy). A zwłaszcza dbajmy o to kupując rzeczy dla naszych dzieci. Nie powinny jeść cukru i słodyczy na co dzień, to jest prosta droga do raka i cukrzycy. Oczywiście, nie powinny także wdychać dymu tytoniowego, piszę o tym wyraźnie na wypadek, gdyby ktoś pomyślał, że bronię tu zachowania pani z papierosem. Nie mam dokładnych danych liczbowych na ten temat, ale niedokładne wystarczają, aby móc z całkowitą pewnością stwierdzić, że nowotwory płuc i ogólnie układu oddechowego u dzieci należą do rzadkości. Stanowią niewielki procent wszystkich nowotworów. Za to coraz więcej dzieci choruje na raka. I na cukrzycę. A cukrzyca to nie tylko niewygoda – bo trzeba cały czas mieć przy sobie igły, mierniki, insulinę itd. Cukrzyca to choroba również śmiertelna.

Cóż, poważnie się zrobiło. Nie o wszystkim można pisać z humorem. To są bardzo poważne sprawy i potraktujmy je poważnie.

sobota, 12 listopada 2011

Jak po maśle czyli jak po grudzie


Jakoś tak naturalnym skojarzeniem po chlebie przyszło mi nam myśl masło, zwłaszcza, że życie również je nasunęło. Mianowicie podczas zakupów w supermarkecie… czy tez hipermarkecie? Czy kwestia super – hiper zależy od kubatury określanego przybytku czy od sławy marki czy od czego tam jeszcze?  Niezależnie od nazwy obiektu, podczas zakupów tamże zobaczyłam starszego pana, który brał do ręki kostkę masła po kostce masła, każdą oglądał ze wszystkich stron, odkładając na miejsce próbował odszyfrować, która cena należy do którego masła i zdradzał ogólne zakłopotanie. Podeszłam do półki z żółtymi smarowidłami, pewną ręka sięgnęłam po konkretny produkt, bo już dawno znalazłam sobie dobre, nie oszukane i tanie masło, i się go trzymam. Po czym przełamałam nieśmiałość i zapytałam, czy mogę w czymś pomóc. Pan wyznał, że żona wysłał go po dobre masło, takie bez dodatku margaryny, a ostatnio przyniósł jej, jak się okazało z domieszką i ciasto małżonce nie wyszło i teraz koniecznie ma się postarać, może ekspedientkę zapytać, jeśli sam nie będzie mógł znaleźć. On faktycznie, za pierwszym podejściem nie mógł znaleźć, bo nie umie rozpoznać, jakie jest bez domieszki, bał się przynieść niewłaściwe i faktycznie poszukał jakiejś Pani z obsługi, ale ona tylko mu pokazała, gdzie leżą masła i w ogóle nie zrozumiała, o co Panu chodziło. „Tu są masła, a tu margaryny” powiedziała i poszła sobie. Kwestia „Duchowi memu dała w pysk i poszła”, jeśli dobrze cytuję, nadal aktualna i przejawia się na różne sposoby. Ucieszyłam się, że mogę Panu pomóc i wskazałam właściwy produkt. Prawdziwe masło może zawierać tylko i wyłącznie tłuszcz zwierzęcy, mleczny, minimum 72% (śmietankowe), bądź 82% (masło extra). Może zawierać barwnik – karoten. Ewentualnie sól, jeśli ktoś lubi. I nic więcej. Co prowadzi bezpośrednio do ceny – kostka masła nie może być tańsza niż 3zł, chyba, że ktoś rozprowadza je charytatywnie. Poza tym prawdziwe masło, bez domieszek tłuszczy roślinnych, wyjęte z lodówki jest twarde jak kamień. Wróćmy jednak jeszcze do kwestii ceny, bo producenci smarowideł uwielbiają nas robić w bambuko. Teoretycznie miks powinien być znacznie tańszy, gdyż tłuszcz roślinny jest nieporównywalnie tańszy od mleka. I często tak bywa. Ale niektóre miksy, udające z wyglądu masło, mają bardzo wysokie ceny, znacznie wyższe niż miewają prawdziwe masła. Niestety, skład musimy sprawdzić i tak. Opakowania maseł i miksów udających masło bywają bardzo podobne do siebie, różnią się czasami tylko jednym szczegółem. Bardzo nie lubię takich producentów uczciwych inaczej, którzy zarabiają na naszej nieświadomości, wpychając nam naładowane konserwantami nie wiadomo co. Warto ten jeden raz poświecić trochę czasu, poczytać skład masła, porównać ceny i wybrać coś dla siebie. Tak w ogóle, jeśli chodzi o profilaktykę nowotworową to powinniśmy wybierać po pierwsze masło, a nie margarynę, po drugie masło ekologiczne. Niestety, jest ono znacznie droższe od zwykłego. Jeśli kogoś stać, to polecam, naprawdę warto przeznaczyć te pieniądze na nasze zdrowia (o tym, jakie to masło ma smak, to już nawet nie wspominam… delicje!). Jeśli nas nie stać, kupujmy zwykłe, uważając tylko, aby było prawdziwe, a nie miks. Oczywiście, piszę tu o profilaktyce nowotworów, o żadnej innej diecie, jeśli ktoś ma zalecenia lekarskie nie jeść masła, to niech się ich trzyma.
Poinformowałam Pan o tych wszystkich maślanych podstępach producentów, pokazałam, które masła są prawdziwe, jakie mają ceny, wysłuchałam podziękowań i poszłam. Owszem, miło mi było, że mogłam pomóc, ale krew się we mnie zawsze burzy, jak myślę o tych oszukiwanych ludziach, którym naprawdę trudno jest w dzisiejszych czasach robić zakupy. Jak mają czytać ten skład napisany najmniejszym możliwym druczkiem? Skąd w ogóle mają mieć podejrzenie, że coś jest nie w porządku, jeśli „podrabiany” produkt tak dobrze udaje prawdziwy? Dopiero, jak ciasto nie wyjdzie? Masło to tylko przykład. Ale – powtórzę ten zwrot, ci uczciwi inaczej producenci nie mają chyba sumienia – nie dość, że oferują produkt kiepski jakościowo za, często, niewspółmiernie wysokie ceny, to jeszcze dodają różne szkodliwe rzeczy. I co im można zarzucić, przecież skład jest napisany, prawda? Ponoć świat staje się globalną wioską, ale oprócz tego staje się chyba globalną dżunglą, bo nawet kupując masło trzeba walczyć o przetrwanie.